NIEco_dziennik

blog o dniu codziennym...niekoniecznie codziennie

sobota, 15 kwietnia 2017

Wielkanoc po polsku...

Nie będzie o religijnym obliczu świąt. Przynajmniej z założenia.
Będzie o tym, jak to jest w Polsce.
Jako zjawisko społeczne, podlane kościelnym sosem.

Jakiś miesiąc wcześniej zaczyna się.
Pojawiają się pierwsze "dekoracje" świąteczne w sklepach. Od tych jaj, zajęcy, palemek...mdli mnie jak od widoku choinek w listopadzie. Zaczyna się też szał zakupowy, który idzie głównie w stronę żarcia.
Chcesz kupić dziesięć deko szynki, stój jak za komuny z babami, które już poczuły przymus zrobienia zapasów. O ile w peerelu było to zrozumiałe (te zapasy), bo mogą nie rzucić drugi raz...o tyle w dzisiejszych czasach jest to obrzydliwy, panikarski przejaw minionej epoki.
Tak więc mniej więcej miesiąc wcześniej ja już tracę apetyt i ochotę na cokolwiek, z wyjątkiem jednego - żeby już było po.
Żeby bowiem nie wiem jak introwertycznie się zaciąć, nie da się całkowicie odciąć od świata. Trzeba wychodzić, czasem jakieś zakupy zrobić, do pracy pójść, załatwić coś po urzędach.
No i tak mija miesiąc, może trochę więcej.
Kolejki coraz dłuższe, nawet jak się człowiek zaweźmie i wieczorkiem - jak najpóźniej, wyskoczy do sklepu. Swoje i tak odstoi. Nie robiąc zapasów, oczywiście. Bo i po co? Ktoś wie, bo ja nie.
W ostatnim tygodniu, przez kościelnych zwanym jak na ironię -  "Wielkim", coraz więcej po ulicach pijaczków...ci to już świętują. Normalnie też ich nie brakuje, ale tymczasem robi się ruch w pijackim interesie. Nie bez powodu jedyne sklepy otwarte w świąteczne dni, to monopolowe. Pod takie tony żarła trzeba przecież podlać.
Gdzie w tym wszystkim "religijny wymiar"? Pytam ja, ateistka. Ano nigdzie. Święta - obojętnie Wielkanoc czy Boże Narodzenie - to dla większości tylko okazja żeby się objeść i opić, złożyć sobie życzenia, które i tak są zwykłą formułką.
A propos życzeń. Taki zwyczaj w ostatnich latach się upowszechnił, że na każdym kroku obcy sobie ludzie "życzą"gdzie popadnie...najczęściej w sklepach. Nie byłoby w tym nawet nic złego, gdyby nie mechaniczność tych powtarzalnych słów. Dla formy, nie dla treści. A to już jest jedynie irytujące. Typowo polski odruch stadny, bez refleksji.
No i wreszcie niedziela i poniedziałek. Wielkanocne. A, jeszcze zapomniałabym o sobocie...bo w sobotę z koszyczkami do kościoła i z powrotem. Taka parada. A kto to ma większy koszyczek? a kto ładniejszy, oryginalniejszy...z bogatszą serwetunią, oj! Że znowu przerost formy nad treścią?! Oj, czepiam się.
No i wreszcie clou całego zamieszania. Dwa dni wyżerki, popitki, imprezowania - pod to boskie zmartwychwstanie. 
Tylko 'boskie' chyba się gdzieś w tym wszystkim zawieruszyło.
Mam nieodparte wrażenie, że świętujący mają w głębokim poważaniu losy zbawiciela, w którego podobno wierzą.

Ameryki nie odkrywam, ale ten właśnie szczegół sprawia, że tak niechętnie i pogardliwie do owego świętowania podchodzę. Odstręcza mnie to. Mnie, ateistkę.


środa, 26 października 2016

Jeżycki Rossmann - uwaga na ten sklep!

Jeśli mieszkacie w Poznaniu, lub kiedykolwiek tutaj będziecie - uważajcie na sklep Rossmann, mieszczący się na ul. Dąbrowskiego 30/32 w Poznaniu!

Rezyduje tam (bo jakoś nie mogę napisać-pracuje) osobnik, mieniący się pracownikiem ochrony, który uważa, że; cyt: każdy kto wchodzi do mojego sklepu z plecakiem, jest dla mnie potencjalnym złodziejem. Koniec cytatu. 
Pominę wartość merytoryczną tej wypowiedzi. Może tylko powiem, że pracownica innego Rossmanna usłyszawszy tę złotą myśl, złapała się za głowę.
Miałam niestety pecha znaleźć się w jeżyckim Rossmannie na Dąbrowskiego, mając ze sobą taki miejski plecaczek, jakich tysiące na ulicach. Plecak mój bywał ze mną w takich miejscach niezliczoną ilość razy, gdyż pełni - podobnie jak dla wielu innych kobiet - rolę torebki i siatki na zakupy w jednym. Praktyczne, i nie trzeba dźwigać w jednej ręce, narażając kręgosłup na ból.
Co wam będę tłumaczyć, wiecie jak jest. Wygodne, i ostatnio wyjątkowo modne.
Polecam zawsze i wszędzie, ale na litość boską - nie wybierajcie się z plecakiem do tego sklepu. Jeśli będzie akurat miał swoją zmianę ten typ, zostaniecie potraktowani w taki sposób, jak to przytrafiło się mnie. Czyli jak potencjalny złodziej wg zasady tego ochroniarza.
Nerwy, strata czasu i zdrowia. Pozostawiony uraz, bo ja już zakupów w tym sklepie więcej robić nie będę.
Czy w ogóle pozostanę klientką tej sieci drogeryjnej, zależy od konsekwencji, jakie wyciągnie firma Rossmann wobec tego pracownika. Skarga pofrunęła mailowo - na razie odzewu brak.

Uważajcie na siebie, i...spokojnych zakupów.

sobota, 24 września 2016

Jesień się zaczyna...

Cóż...nie lubię jesieni; nawet tej słonecznej, złotej...budzi we mnie niepokój i smuteczek. Ma, oczywiście ma zalety. Robi się spokojniej, ciszej, po rozhulanym, żywiołowym lecie. Będzie babie lato, słońce nisko. Wiele dni, coraz bardziej kolorowych, wraz z nabierającymi kolorów, liśćmi - na drzewach i pod nogami. Potem Zaduszki - bardzo nastrojowe, niezwykłe o zmroku.
Ale później to już tylko dzień krótki, coraz krótszy; szarość, ogołocone z liści drzewa, mgły...może ktoś to lubi. Może malarze i poeci...ja nie.
Tak więc skoro nie można czegoś zmienić, to chociaż polubić, chociaż znaleźć jakąś przyjazną niszę.

Zatem Tuwim i Wspomnienie...oraz Czesław Niemen

 
 
Jesień w obrazach Georgy Petrova...
 
 

























...piękna, tak barwna, że niemal wesoła! Nawet ta mgła...bo można namalować mgłę...











...i jeszcze wiersz;

Bolesław Leśmian
Już czas ukochać w sadzie pustkowie bezdomne



Już czas ukochać w sadzie pustkowie bezdomne,
Ptaki niebem schorzałe i drzewa ułomne
I płot, co tyle desek w złe stracił godziny,
Że na trawę cień rzuca przejrzystej drabiny.


Już czas ukochać wieczór z tamtej strony rzeki
I zmarłego sąsiada ogród niedaleki,
I ciemność, co, nim duszę sny do snu uprzątną,
Żywi nas po kryjomu dobrocią pokątną.


Już czas ciułać okruchy ostatniego znoju
W ubogich złocistościach zlękłego pokoju
I skroń złożyć w twe ręce, wycieńczone mgłami -
I nie płakać - nie płakać wspólnymi siłami!







wtorek, 13 września 2016

Świętości polskie...

Polska ma dwie świętości.
Pijak polski, oraz matka polka (p/olka - nieprzypadkowo z małej litery).
     O pijaczynach była już mowa w innym felietonie, więc dzisiaj o matkach polskich.
Nie będzie to hymn pochwalny, ale też nie uogólnienie. Bo nie każda, na szczęście, matka w Polsce - to matka polka. Będzie o takich, co z rodzenia dzieci uczyniły niemal profesję, a w zasługach (dla narodu, kraju, wszystkiego...) aspirują do roli świętych.
 Aktor Jan Nowicki powiedział kiedyś publicznie, i nieźle mu się za to oberwało, że ten typ kobiet będąc w ciąży, z brzucha swego czyni taran, a po urodzeniu - dzieciakiem wymachuje niczym maczugą. Coś w tym jest!
Naturalną rzeczą jest, że kobieta w ciąży stara się chronić swoje dziecko. Raczej się wycofa w sytuacji, która mogłaby narazić jej dziecko na coś złego. Czym w takim razie kierują się te z nich, które nie tylko się nie wycofują, ale wręcz prą do przodu, brzuchem torując sobie drogę, oraz pieczętują nim swoją przewagę - dosłownie i w przenośni. Oberwaliście kiedyś od ciężarnej takim brzuchem? bo ja tak...kiedy taranowała ludzi, czyniąc sobie przejście na zatłoczonej ulicy. Osłupiające doznanie!
Do tego w ostatnich latach doszła moda na obnoszenie ciążowego brzucha poprzez obcisły strój. Nie mówię żeby kobiety w stanie odmiennym nosiły się jak w dawniejszych latach, czyli w takich kiecach jak namiot. Może i wygodne toto było, ale ohydne.
Tyle że kobitka w naprawdę mocno zaawansowanej ciąży, odziana w opięty ciuszek, który uwidacznia wszystkie szczegóły, niekoniecznie piękne, jest równie odstręczająca. Pytanie zatem - po co to robią?
Patrzcie wszyscy, w ciąży jestem!...po to? Chyba po to. Oczywiście tylko ten typ (kobiet) co tak ma.
A ja pytam, bo zrozumieć nijak nie mogę - co jest nadzwyczajnego w byciu w ciąży?! Każda niemal była, jest, albo będzie. O co chodzi?
Może o to właśnie, że w Polsce jest to traktowane jak posłannictwo, misja, przeznaczenie. A więc daje poczucie wyjątkowości...?
A kiedy już przyszła mamusia staje się mamusią realnie, historia zatacza koło, i znów jest fantastyczna, wyjątkowa, spełniona...etc.
Oczywiście w mniemaniu jej samej, oraz umiłowanie nam panującego ustrojstwa.
Dziecię też jest wyjątkowe, fantastyczne, i w ogóle cała nadzieja Polski (oraz przyszłych emerytów) w nim.
Ludziska we wszystko uwierzą, trzeba im tylko tę wiarę odpowiednio ukazać. Tak myśli władza, i każe się ludziskom rozmnażać na potęgę. I nawet zafunduje im jakieś "pięćset plus"!
No i głupi lud to kupi. I będzie płodził obywateli, myśląc przy okazji że patriotą jest. A pięć stówek przyda się na pępkowe.
Czy zatem nie powinniśmy mieć dzieci?! Ależ powinniśmy! Tylko powód powinien być jeden jedyny - chęć. Własna, nieprzymuszona, nieprzekalkulowana chęć posiadania potomstwa. Wtedy macierzyństwo będzie rzeczą normalną, i tak traktowaną. Bez zadęcia i pozowania na świętość.
Mam nadzieję, że mimo wszystko większość ludzi tak do tego podchodzi, a opisane powyżej przykłady, to tylko wybryki natury. Z definicji bardziej jaskrawe, więc także bardziej widoczne.
Nie dajmy się zatem zwariować, ani przekupić...kochajmy się i miejmy dzieci w imię tej miłości; jak najdalej od politycznych celów i nawiedzonych ideologii.


czwartek, 18 sierpnia 2016

Edward Stachura Zobaczysz

Zobaczysz

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz noc w środku dnia,
Czarne niebo zamiast gwiazd;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.

A ziemia, zobaczysz,
Ziemia to nie będzie ziemia:
Nie będzie cię nosić.

A ogień, zobaczysz,
Ogień to nie będzie ogień:
Nie będziesz w nim brodzić.

A woda, zobaczysz,
Woda to nie będzie woda:
Nie będzie cię chłodzić.

A wiatr, zobaczysz,
Wiatr to nie będzie wiatr:
Nie będzie cię koić.

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:
Zobaczysz!
Zobaczysz obcą własną twarz,
Jakie wielkie oczy ma strach;
Zobaczysz wszystko to samo,
Co ja.

A ziemia, zobaczysz,
Ziemia to nie będzie ziemia:
Nie będzie cię nosić.

A ogień, zobaczysz,
Ogień to nie będzie ogień:
Nie będziesz w nim brodzić.

A woda, zobaczysz,
Woda to nie będzie woda:
Nie będzie cię chłodzić.

A wiatr, zobaczysz,
Wiatr to nie będzie wiatr:
Nie będzie cię koić

I wszystkie żywioły,
Wszystkie będą ci złorzeczyć:
Lepiej byś przepadł bez wieści!

niedziela, 7 sierpnia 2016

Georgi Petrov's Paintings

Obrazy - Georgi Petrov

Malarstwo Georgi Petrova, bułgarskiego artysty, odkryłam niedawno. Zafascynowały mnie jego obrazy. Zarówno w warstwie tematycznej, jak i stosowanej technice malarskiej (lubię takie wyraziste ślady pędzla, i kolory przechodzące płynnie z nasyconych w delikatnie rozmyte).
Oto kilka przykładów twórczości tego utalentowanego malarza.
Są to najczęściej krajobrazy, choć nie wyłącznie. Oleje na płótnie.

 Spring sea, oil on canvas, 52/43cm, available



















 Един любим сюжет :-)
масло, платно, 40/40 см
Oil on canvas, 40/40 cm




















 Thracian cliffs, oil on canvas, 
 40/30cm, available














 
                                                                     Before the spring
                                                                 oil on canvas, 40/40 cm


 
                                                                              Violet dawn
                                                                           oil on canvas, 65/65 cm




Pięknie się prezentują na wystawie w galerii; w dostosowanej stylistycznie oprawie, jaką stanowi surowość ścian.
Chciałoby się mieć w domu takie obrazy...
 

środa, 3 sierpnia 2016

Do Prostego Człowieka 36 PPA Marcin Czarnik

Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy "do ludności", "do żołnierzy"
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić "historyczną racją",
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę - bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab - kwiatami
Obrzucać zacznie "żołnierzyków". -
- O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
"Bujać - to my, panowie szlachta!"
 
 

czwartek, 28 lipca 2016

Deszczowy lipiec - opowieść sentymentalna w stylu retro


Dzisiaj film, który darzę sentymentem...ot taka sobie opowieść. Fabuła osnuta na kanwie humoreski Stefanii Grodzieńskiej, wyreżyserowana w roku 1957 przez Leonarda Buczkowskiego. Nie będę zdradzać szczegółów opowieści. Historia jakich wiele, zobaczcie sami.

 Co mnie urzekło, i urzeka nadal kiedy wracam po raz kolejny do filmu? Nastrój, zawarty gdzieś pomiędzy tym co powiedziane a niedopowiedzone... może? Zderzają się tutaj dwie formy narracji - nieśpieszna, nostalgiczna - przede wszystkim w głównej bohaterce, oraz pełna werwy i żywiołu, oraz humoru - wokół niej. Przez to  zderzenie opowieść trzyma rytm, i sprawia że dajemy się jej ponieść.
Historia dzieje się w Zakopanem, ale równie dobrze mogłaby być usytuowana nad morzem, na Mazurach czy gdziekolwiek, byleby padał deszcz...to istotny szczegół dla sentymentalnej warstwy filmu.
W rolach głównych wystąpili Urszula Modrzyńska i Ryszard Barycz, ale znajdziemy tu także na drugim planie takie aktorskie perełki jak Barbara Krafftówna, Andrzej Szczepkowski czy wyśmienity Jan Kurnakowicz.
Obejrzyjcie w wolnej chwili, najlepiej wieczorem, najlepiej bez pośpiechu...


sobota, 23 lipca 2016

Rzucanie uroku w tramwaju...

Rzeczy mają się tak: jedziesz człowieku tzw. środkami komunikacji miejskiej; czyli autobusem lub tramwajem. Sama podróż do przyjemnych nie należy, bo to i drogo, i tłok bywa, i jeżdżą jak chcą, a więc niezgodnie z rozkładem. 
Te wszystkie dolegliwości to po stronie przewoźnika. Inną zupełnie rzecz stanowi obecność, czy raczej zachowanie, współpasażerów.
Temat rzeka, opisywany po wielokroć.
A to pijaczki, brudzące i zaczepne; a to hałaśliwa młodzież...
Wszystko to znamy, nie od dziś.
Dzisiaj natomiast o stosunkowo młodej, bo rozwijającej się wraz z wszechobecnością telefonów komórkowych, "modzie"...
Jeśli jadę kilka minut, najwyżej kilkanaście, pół biedy. Gorzej gdy mam przed sobą podróż, która zajmie przynajmniej pół godziny albo i więcej. Człowiek ma wtedy ochotę usiąść sobie. Jest miejsce, siadam. Mija chwila...niedaleko, czasem zupełnie blisko, obok tuż,  siada stwór z telefonem. Tak go nazwę. Płeć i wiek nie mają większego znaczenia. Stwór ów, przyklejony do komórki, kiedy tylko się rozsiądzie - zaczyna tokowanie. Jedna uwaga - pomijam tokujących półgłosem, w miarę dyskretnie, czasami nawet nie za długo! Ci bowiem wpisują się w ogólny gwar, i czasem udaje się nawet od nich odciąć.
 Tutaj będzie o takich, co swoje komórkowe rozgowory prowadzą beż żenady. Im głośniej tym lepiej; im intymniej lepiej także. Oczywiście dla stwora!
Uwierzcie mi, zresztą sami pewnie nie raz przeżywaliście takie męki - mimowolne wysłuchiwanie wywodów obcych sobie ludzi, w sytuacji kiedy nie można się od tego uwolnić - jest męką.
Można się przesiąść, powiecie. W sensie na inne siedzenie. Oj można! Cieszysz się że się pozbyłeś natręta, do czasu aż w nowym miejscu nie pojawi się następny! A to więcej niż pewne, jako że zjawisko jest niestety powszechne.
Oczywiście możesz człowieku zaopatrzyć się w jakiś odtwarzacz ze słuchawkami, wcisnąć na uszy i się odciąć. Tyle że nie zawsze jadąc komunikacją ma się ochotę, nastrój na słuchanie muzyki. Dlaczego normalny, dobrze wychowany człowiek ma się zmuszać do czegoś, na co akurat może nie mieć ochoty, tylko dlatego że ktoś inny przestrzeń publiczną traktuje jak własny dom. Bo jest niewychowanym gburem.
Od jakiegoś czasu robię tak: wpatruję się intensywnie w telefonomaniaka (a co? przecież osobnik taki lubi zwracać na siebie uwagę, często o to właśnie mu chodzi [patrzcie jaki jestem luzak])...więc wpatruję się dotąd, aż stwór zaczyna się czuć nieswojo, pochwyciwszy uprzednio mój wzrok. Tak tak, to właśnie nazywam na swój użytek rzucaniem uroku! I wiecie co? czasami działa. Pyskacz zaczyna łypać, wypada z roli, komóra staje się nagle jakaś taka...niewygodna. Uff.
Do następnego razu, oczywiście. Miłego podróżowania!
 
 

sobota, 16 lipca 2016

źny wieczór czwartkowy, kończy się 14 lipca; w telewizji ostatnie już informacje, zaraz północ...i nagle pojawia się pasek u dołu ekranu - jak ja nie cierpię tych pasków! zawsze zwiastują coś niedobrego...nagle wszystko staje na głowie, news goni newsa; nici ze spokojnego szykowania się do snu.
 Powinniśmy się już zdążyć przyzwyczaić że co jakiś czas, właściwie coraz częściej, fanatycy pozbawieni ludzkich uczuć urządzają rzeź na bogu ducha winnych ludziach.
Z jednej strony nie można mieć złudzeń, że człowiek, ta istota niby wyewoluowana przez tysiące lat, tak naprawdę nadal jest drapieżnikiem którym rządzi instynkt. Instynkt najniższy, bo oparty na nienawiści.
Historia ludzkości pełna jest tego przykładów. Dziwi i niepokoi jedynie to, że cała nasza współczesność, tak rozwinięta i zdawałoby się oparta na nauce, niewiele zmieniła w naszej ludzkiej-nieludzkiej naturze.
Chciałoby się wierzyć, że jest to mniejszość wśród nas. Jednak po wczorajszym dniu, i obrazach jakie przyniósł, wiara ta słabnie niemiłosiernie.

Więcej nie skomentuję słowem; niech wiersz powie za mnie...
 
"Chwila"
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały.

czwartek, 14 lipca 2016

                   
     Jakie piękne marzenie...


"Trzy słowa najdziwniejsze"                                                

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.
Kiedy wymawiam słowo Cisza,
niszczę ją.
Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.

Birdy - Wings (Official Video)

poniedziałek, 11 lipca 2016

Poznań w oczach Erika Witsoe...


Mieszka w Poznaniu, pochodzi z USA. W swoich fotografiach pokazuje miasto w odkrywczy i nietuzinkowy sposób; świeżym i chyba zachwyconym okiem przybysza. Czasami naprawdę trzeba się dobrze przyjrzeć, aby rozpoznać niektóre miejsca.
Bardzo zdolny fotograf, wrażliwy i z romantyczną duszą, która zdaje się dobrze czuć w naszym mieście.


Amerykanin chce pokazać jak piękna i kolorowa jest Polska
Erik Witsoe pochodzi z Seattle, lecz od 2011 roku mieszka w Poznaniu. I to właśnie w tym mieście przy ul. Ratajczaka otworzył niewielką kawiarenkę. A w wolnych
gloswielkopolski.pl  

Wszystkie zdjęcia poniżej autorstwa Erika Witsoe;                                                                                                                                                    




A oto jedno z moich ulubionych zdjęć; gra światła i cienia, kompozycja i kolorystyka...zachwycające




Spojrzenie chyba szczególnie ulubione przez Erika, kiedy miasto przegląda się w deszczowych kałużach...