blog o dniu codziennym...niekoniecznie codziennie

czwartek, 28 lipca 2016

Deszczowy lipiec - opowieść sentymentalna w stylu retro


Dzisiaj film, który darzę sentymentem...ot taka sobie opowieść. Fabuła osnuta na kanwie humoreski Stefanii Grodzieńskiej, wyreżyserowana w roku 1957 przez Leonarda Buczkowskiego. Nie będę zdradzać szczegółów opowieści. Historia jakich wiele, zobaczcie sami.

 Co mnie urzekło, i urzeka nadal kiedy wracam po raz kolejny do filmu? Nastrój, zawarty gdzieś pomiędzy tym co powiedziane a niedopowiedzone... może? Zderzają się tutaj dwie formy narracji - nieśpieszna, nostalgiczna - przede wszystkim w głównej bohaterce, oraz pełna werwy i żywiołu, oraz humoru - wokół niej. Przez to  zderzenie opowieść trzyma rytm, i sprawia że dajemy się jej ponieść.
Historia dzieje się w Zakopanem, ale równie dobrze mogłaby być usytuowana nad morzem, na Mazurach czy gdziekolwiek, byleby padał deszcz...to istotny szczegół dla sentymentalnej warstwy filmu.
W rolach głównych wystąpili Urszula Modrzyńska i Ryszard Barycz, ale znajdziemy tu także na drugim planie takie aktorskie perełki jak Barbara Krafftówna, Andrzej Szczepkowski czy wyśmienity Jan Kurnakowicz.
Obejrzyjcie w wolnej chwili, najlepiej wieczorem, najlepiej bez pośpiechu...


sobota, 23 lipca 2016

Rzucanie uroku w tramwaju...

Rzeczy mają się tak: jedziesz człowieku tzw. środkami komunikacji miejskiej; czyli autobusem lub tramwajem. Sama podróż do przyjemnych nie należy, bo to i drogo, i tłok bywa, i jeżdżą jak chcą, a więc niezgodnie z rozkładem. 
Te wszystkie dolegliwości to po stronie przewoźnika. Inną zupełnie rzecz stanowi obecność, czy raczej zachowanie, współpasażerów.
Temat rzeka, opisywany po wielokroć.
A to pijaczki, brudzące i zaczepne; a to hałaśliwa młodzież...
Wszystko to znamy, nie od dziś.
Dzisiaj natomiast o stosunkowo młodej, bo rozwijającej się wraz z wszechobecnością telefonów komórkowych, "modzie"...
Jeśli jadę kilka minut, najwyżej kilkanaście, pół biedy. Gorzej gdy mam przed sobą podróż, która zajmie przynajmniej pół godziny albo i więcej. Człowiek ma wtedy ochotę usiąść sobie. Jest miejsce, siadam. Mija chwila...niedaleko, czasem zupełnie blisko, obok tuż,  siada stwór z telefonem. Tak go nazwę. Płeć i wiek nie mają większego znaczenia. Stwór ów, przyklejony do komórki, kiedy tylko się rozsiądzie - zaczyna tokowanie. Jedna uwaga - pomijam tokujących półgłosem, w miarę dyskretnie, czasami nawet nie za długo! Ci bowiem wpisują się w ogólny gwar, i czasem udaje się nawet od nich odciąć.
 Tutaj będzie o takich, co swoje komórkowe rozgowory prowadzą beż żenady. Im głośniej tym lepiej; im intymniej lepiej także. Oczywiście dla stwora!
Uwierzcie mi, zresztą sami pewnie nie raz przeżywaliście takie męki - mimowolne wysłuchiwanie wywodów obcych sobie ludzi, w sytuacji kiedy nie można się od tego uwolnić - jest męką.
Można się przesiąść, powiecie. W sensie na inne siedzenie. Oj można! Cieszysz się że się pozbyłeś natręta, do czasu aż w nowym miejscu nie pojawi się następny! A to więcej niż pewne, jako że zjawisko jest niestety powszechne.
Oczywiście możesz człowieku zaopatrzyć się w jakiś odtwarzacz ze słuchawkami, wcisnąć na uszy i się odciąć. Tyle że nie zawsze jadąc komunikacją ma się ochotę, nastrój na słuchanie muzyki. Dlaczego normalny, dobrze wychowany człowiek ma się zmuszać do czegoś, na co akurat może nie mieć ochoty, tylko dlatego że ktoś inny przestrzeń publiczną traktuje jak własny dom. Bo jest niewychowanym gburem.
Od jakiegoś czasu robię tak: wpatruję się intensywnie w telefonomaniaka (a co? przecież osobnik taki lubi zwracać na siebie uwagę, często o to właśnie mu chodzi [patrzcie jaki jestem luzak])...więc wpatruję się dotąd, aż stwór zaczyna się czuć nieswojo, pochwyciwszy uprzednio mój wzrok. Tak tak, to właśnie nazywam na swój użytek rzucaniem uroku! I wiecie co? czasami działa. Pyskacz zaczyna łypać, wypada z roli, komóra staje się nagle jakaś taka...niewygodna. Uff.
Do następnego razu, oczywiście. Miłego podróżowania!
 
 

sobota, 16 lipca 2016

źny wieczór czwartkowy, kończy się 14 lipca; w telewizji ostatnie już informacje, zaraz północ...i nagle pojawia się pasek u dołu ekranu - jak ja nie cierpię tych pasków! zawsze zwiastują coś niedobrego...nagle wszystko staje na głowie, news goni newsa; nici ze spokojnego szykowania się do snu.
 Powinniśmy się już zdążyć przyzwyczaić że co jakiś czas, właściwie coraz częściej, fanatycy pozbawieni ludzkich uczuć urządzają rzeź na bogu ducha winnych ludziach.
Z jednej strony nie można mieć złudzeń, że człowiek, ta istota niby wyewoluowana przez tysiące lat, tak naprawdę nadal jest drapieżnikiem którym rządzi instynkt. Instynkt najniższy, bo oparty na nienawiści.
Historia ludzkości pełna jest tego przykładów. Dziwi i niepokoi jedynie to, że cała nasza współczesność, tak rozwinięta i zdawałoby się oparta na nauce, niewiele zmieniła w naszej ludzkiej-nieludzkiej naturze.
Chciałoby się wierzyć, że jest to mniejszość wśród nas. Jednak po wczorajszym dniu, i obrazach jakie przyniósł, wiara ta słabnie niemiłosiernie.

Więcej nie skomentuję słowem; niech wiersz powie za mnie...
 
"Chwila"
Idę stokiem pagórka zazielenionego.
Trawa, kwiatuszki w trawie
jak na obrazku dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące.
Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.
Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,
skał warczących na siebie,
wypiętrzonych otchłani,
żadnych nocy w płomieniach
i dni w kłębach ciemności.
Jakby nie przesuwały się tędy niziny
w gorączkowych malignach,
lodowatych dreszczach.
Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza
i rozrywały brzegi horyzontów.
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok mały jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,
a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.
Jedna z tych ziemskich chwil
proszonych, by trwały.

czwartek, 14 lipca 2016

                   
     Jakie piękne marzenie...


"Trzy słowa najdziwniejsze"                                                

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.
Kiedy wymawiam słowo Cisza,
niszczę ją.
Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.

Birdy - Wings (Official Video)

poniedziałek, 11 lipca 2016

Poznań w oczach Erika Witsoe...


Mieszka w Poznaniu, pochodzi z USA. W swoich fotografiach pokazuje miasto w odkrywczy i nietuzinkowy sposób; świeżym i chyba zachwyconym okiem przybysza. Czasami naprawdę trzeba się dobrze przyjrzeć, aby rozpoznać niektóre miejsca.
Bardzo zdolny fotograf, wrażliwy i z romantyczną duszą, która zdaje się dobrze czuć w naszym mieście.


Amerykanin chce pokazać jak piękna i kolorowa jest Polska
Erik Witsoe pochodzi z Seattle, lecz od 2011 roku mieszka w Poznaniu. I to właśnie w tym mieście przy ul. Ratajczaka otworzył niewielką kawiarenkę. A w wolnych
gloswielkopolski.pl  

Wszystkie zdjęcia poniżej autorstwa Erika Witsoe;                                                                                                                                                    




A oto jedno z moich ulubionych zdjęć; gra światła i cienia, kompozycja i kolorystyka...zachwycające




Spojrzenie chyba szczególnie ulubione przez Erika, kiedy miasto przegląda się w deszczowych kałużach...




piątek, 8 lipca 2016

Beth Hart & Joe Bonamassa - Your Heart Is As Black As Night

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska wiersze

MOTYL



    motyl
dotknęłam pana jak motyl egretą
przepraszam
to było niechcący
pan jest jak czarny irys smukły i gorący
zapomniałam
że jestem kobietą



 

Nieobecność


Twoja nieobecność jest jak tłumy ludzi -
Wszędzie jej pełno. W ogrodzie i mieście.
Wciąż mnie otacza. A gdy zasnę wreszcie,
Tysiącem oczu patrzących mnie budzi...



Zapomniane pocałunki


Kto liczy nasze pocałunki,
       kto na nie zważa?
Ludzie mają troski i sprawunki,
       Bóg światy stwarza...
Zapomniane przez nas dwoje ich różowe mnóstwo
       spada na dno naszych dusz,
jak płatki miękkich, najpiękniejszych róż...
Tam leżą i ciasno zduszone na sobie
słodkim olejkiem się pocą,
który rozpachnia się w nas każdą nocą
       i każdem ranem,
i życia zwykłego jesienne ubóstwo
czyni róż krajem, perskim Gulistanem.
       Kto nasze pocałunki liczy?
       Kto na nie zważa?
       Bóg światy stwarza,
nie zapisuje w księgach słodyczy...

niedziela, 3 lipca 2016

Motyle 1972

            Dziś film, który dobrze się ogląda w letni wieczór.
Przenosi nas do dzieciństwa, ale już w tym niepokojącym okresie, gdy niepostrzeżenie zaczyna ono przechodzić w czas dojrzewania. Jeszcze jesteśmy dziećmi, ale świat wokół nas już coraz więcej zaczyna wymagać; rodzą się pytania, problemy, nagłe konflikty i bunty. Zderzamy się wtedy po raz pierwszy z tym co jeszcze w wyobraźni, tej dziecięcej - jedynej w swoim rodzaju, a otaczającym nas światem ludzi dorosłych. Konfrontacja staje się nieunikniona.
        Janusz Nasfeter należał do wyjątkowych reżyserów w polskim kinie dziecięcym i młodzieżowym lat siedemdziesiątych. Chyba nikt inny nie potrafił tak jak on pracować z dziećmi. Rozumiał je, fascynowały go; po prostu nie zapomniał jak to jest być dzieckiem. Jako dorosły człowiek nadal pamiętał jak się wtedy czuje, patrzy, słucha. Rzadka umiejętność. Stąd powstawały tak mądre i piękne filmy jak Abel twój brat, Motyle czy Nie będę cię kochać.
W roku 1972 nakręcił film Motyle. 
Rolę nietuzinkowej Moniki zagrała Bożena Fedorczyk. Na ile "zagrała", a na ile była sobą - trudno ocenić, jak to często bywa u dziecięcych aktorów. W każdym razie zapada w pamięć na długo. Można lubić jej postać lub nie znosić, nie można pozostać obojętnym.
W jakimś komentarzu do filmu pewna pani napisała, że "w tamtych czasach nie było tak pretensjonalnych dwunastoletnich dziewczynek". Zapewniam, że były. To nie jest kwestia czasów. 
Inna sprawa co pani ta miała na myśli, mówiąc <pretensjonalna>
Filmowa Monika jest "inna", zbyt szybko "dorosła"...jak się okaże ma po temu powody. Treści filmu nie zdradzę. Jeśli ktoś nie widział, obejrzy z tym większą przyjemnością. Kto zna, wychował się na takim kinie będąc dzieckiem, powróci z sentymentem.
Całości dopełniają malownicze plenery, aura wakacji, muzyka Andrzeja Korzyńskiego.




 


W Poznaniu jakiego już nie ma...film na weekendową noc

Nakręcony w 1964 roku film Aleksandra Ścibora - Rylskiego Późne popołudnie; nostalgiczny obraz miasta, z historią kilku osób w tle, chciałoby się rzec.
         Nieśpieszna opowieść psychologiczna ze świetną, moim zdaniem, rolą Wandy Łuczyckiej. Towarzyszą jej Franciszek Pieczka, Elżbieta Kępińska, i młodziutka, jakże intrygująca Magdalena Zawadzka.
Film ukazuje wzajemne relacje tych kilkorga osób, stawiając na niejednoznaczność.
Czarno biały obraz nadaje całości liryzmu i tworzy specyficzny klimat tamtych czasów.
 Widzimy miasto, miejsca jakich dzisiaj już nie ma, a jeśli są, to zupełnie inne. Natomiast jest do dziś kamienica - zresztą pięknie odrestaurowana - "grająca" główną rolę w filmie. Jest także ulica Ogrodowa, niewiele zmieniona.
Takie smaczki, szczególnie cenne dla poznaniaków.
Miłego oglądania.

Poniżej ciekawostka; zdjęcia Poznania z okresu, w jakim kręcono Późne popołudnie w naszym mieście; zawierają kadry z filmu.

Późne popołudnie.avi.Cały film

piątek, 1 lipca 2016

Leonard Cohen - In My Secret Life


o 
                                                     
                                                                                                                      Dobranoc...
            Zdjęcia autorstwa Adama Wajraka; pochodzą z jego profilu na fb;




Maria Pawlikowska-Jasnorzewska...szkicowniki

SZKICOWNIK POETYCKI (43)


Las to nie tylko żywiczny skarb dla naszego oddechu, smolny balsam
dla naszych płuc zmęczonych, zielone collyrium dla oczu.
Kto doznał od ludzi wiele złego czy dobrego, co jest czasem na równi
męczące jedno jak drugie, ten zrozumie znaczenie wspaniałej obojętności
drzew, tych jednostek bez ujemnych czy dodatnich zamiarów, tego
jedynego w świecie bezpiecznego tłumu.
Przesuwamy sie wśród pięknych prostaków, spoczywamy w ich cieniu
błogim.
Ramiona ich nie zatrzymują nas, nie mają oczu, aby nas śledzić i
sądzić naszą urodę, ani serc, aby nas kochać lub nienawidzić.
Gromada wysokiej miarydusz biorących z życia to, co najwięcej warte:
ciszę i spokojne sumienie.
Zgodnie obok siebie trwając, leczą nas przykładem niewzruszonego
spokoju.
Życie, zdyszane człowiekiem miotającym się uczuciowo jak ryba w sieci,
oddycha tu wspaniałą biernością, wypoczywa wreszcie.
- Stuk szyszki: bogowie oddają ziemi, co ziemskie.
Miniaturowy, drewniany wizerunek skupionego świerczka, rzeźba-ulotka
cierpliwej, niegorączkowej propagandy.
Po bytności w lesie czujemy sie jak odrodzeni. Byliśmy w dobrym
towarzystwie. <>, jak mówią niektórzy,
właśnie ci, od których ucieka się jak najdalej w głąb lasu.